wtorek, 30 lipca 2013

Co z tym hakiem, czyli jak zostałem komunistą



Historia jest krótka, refleksji jest więcej. Wziąłem udział w triathlonie. Na rowerze miałem kraksę, w czasie której pękł hak i tylny wózek żałośnie zwisał jak przyrodzenie a posteriori.
Ponieważ następne zawody już za tydzień i trenować trzeba to oddaję rower do najlepszego serwisu w mieście licząc, ze rower będę miał na jutro, a tam słyszę, że "z hakiem to może być problem".



Hak to kawałek blachy w udziwnionym kształcie, którym mocuje się tylną przerzutkę do ramy. Robi się go z miękkiego metalu po to żeby w razie kraksy brał na klatę siły, które inaczej podziałałoby na przerzutkę, która jest cenniejsza. Hak kosztuje 30-40 zł, choć nawiasem mówiąc powinien kosztować 5 zł. Wydawałoby się więc, że jak go zniszczę to wymieniam go jak wymienia się przepaloną żarówkę. Ale to byłoby możliwe tylko wtedy gdyby jego kształt był znormalizowany. Nie jest znormalizowany. Tak chce niewidzialna ręka rynku - bożek liberałów - każdy producent robi kilkadziesiąt haków, a wszyscy producenci łącznie robią tysiące haków. W ciągu ostatnich dwóch dni objechałem z kolegą prawie wszystkie sklepy i serwisy rowerowe w Warszawie i nie znaleźliśmy pasującego haka. O nie, nie dlatego, że w żadnym sklepie nie było haków. Były, czasem po kilkadziesiąt różnych, ale żaden serwis nie jest w stanie zaopatrzyć się we wszystkie, bo są ich tysiące.
 
Zgodnie z utopią liberalną zbiorowa wola konsumentów powinna wymusić na producentach unifikację, bo jest dla nich najkorzystniejsza - minimalizuje koszty utrzymania zapasów w sklepach i upraszcza dostęp do części zamiennych.  A nie wymusza. Nie wymusza, bo rynek tu nie działa. Nie działa na rynku haków i nie działa na milionach innych rynków. Ku uciesze pasożytów dla których rynek jest korzystny, a utrapieniu konsumentów dla których rynek powinien być korzystny.

Ale dlaczego od razu zostawać komunistą?
Bo szlag mnie trafia, że nawet na rynku haków producenci toczą jakieś swoje konkurencyjne wojenki i panuje zupełna dowolność, a cierpię na tym ja - konsument. I niech nikt mi nie mówi, że haków musi być tyle bo projektuje się je do ram. Nie musi być ich tyle. Skoro felgi mają taką samą szerokość, koła ten sam obwód, kilometr metrów, a metr centymetrów, to hak do jasnej cholery powinien być znormalizowany. I szczerzę mówiąc poparłbym dyktatora, który zasięgnąwszy wcześniej opinii planisty powiedziałby tym gnojkom od firm rowerowych, że mają robić haki na jedno kopyto pod rygorem postawienia przed plutonem egzekucyjnym. Jakby się ich kilku przykładnie rozstrzelało to mi - konsumentowi haków - żyłoby się lepiej.

Jeśli nie dyktator planista to przynajmniej te nieroby z Komisji Europejskiej mogłyby powiedzieć wprost producentom i dystrybutorom - na rynku unijnym dopuszczalna jest wyłącznie sprzedaż ram dostosowanych do znormalizowanego "euro-haka", a jak chcecie coś innego sprzedać to połowa pudła z rowerem ma być pokryte napisem podobnym do tych na paczkach papierosów o następującej treści: "ja producent roweru informuje, że mam cię nabywco w d.... i w związku z tym jak złamiesz hak to będziesz go sprowadzał dwa tygodnie z drugiej półkuli, o ile będzie w ogóle dostępny"

Z bolszewickim pozdrowieniem

piątek, 24 maja 2013

Specjalista od krojenia ogórka poszukiwany, czyli rosnąca specjalizacja




Niedawno na Facebooku kolega spytał o kontakt do dietetyka specjalizującego się w żywieniu sportowców. Pewnie musi przygotować kompleksową ofertę dla klienta. Nawet to rozumiem, bo wygląda na "profesjonalną" ofertę. Zastanawiam się tylko dlaczego klientowi nie szkoda czasu na takie spotkania i konsultacje. Snobizm, że ma się osobistego dietetyka?

Gdybym nie odróżniał węglowodanów od tłuszczów to bym wolał poczytać sobie jakaś cienką broszurkę niż tracić czas i pieniądze na kontakty z dietetykiem. Wolałbym spędzić ten czas na pływaniu, bieganiu czy na rowerze.

Nie obraźcie się poszukiwacze specjalistów, ale już niedługo zaczniecie szukać dobrego specjalistę od wiązania butów. Nie takiego zwykłego, ale takiego, który ogarnia specyfikę wiązania butów do biegania.

Pomysł nie jest zupełnie absurdalny skoro już pojawili się specjaliści od uczenia techniki truchtania. Tak, tak, nie techniki skoku wzwyż, kraula, pchnięcia kulą czy rzutu dyskiem, ale tego co każdy robi intuicyjnie od dziecka i czego nie da się ani nauczyć ani zmodyfikować. Organizuje się już spotkania dla biegaczy, na których specjaliści z kamienną twarzą mówią jak należy stawiać stopy na podłoży w czasie truchtania, a słuchacze spijają tą wiedzę z ust specjalistów. Jak w bajce o szatach króla, tylko brak rozsądnego chłopca.

Przypominam sobie informację, że w Polsce biega nas już 3 miliony, więc na same buty wydaje się rocznie setki milionów złotych. Pojawiła się bogata oferta obozów biegowych, konsultantów od treningu. Starczy wiec też kasy dla konsultantów od spalania tłuszczów, chyba największego problemu masowego biegacza.

Jeśli chodzi o dietę to najlepszą specjalistką jest gospodyni księdza z Ameryki. Słowa piosenki: Wojciech Młynarski